Społeczność tatrzańska
Moja krótka z Tatrami przygoda.
Tym krótkim artykułem chciałem przedstawić, w jaki sposób zaczęła się moja przygoda z Tatrami i jak się rozwija .
Pierwsze zetknięcie z naszymi najwyższymi górami było pewnym przypadkiem. Było to w 2003 r. Byłem na wakacjach z moją dziewczyną (obecnie żoną) w Szczawnicy. Ponieważ wszelkie okoliczne górki zostały przebyte wzdłuż i wszerz postanowiliśmy, że na jeden dzień pojedziemy w Tatry. Padło na wejście na Giewont od strony Doliny Strążyska. Miało być pięknie ale... Na szlaku okazało się, że lęk wysokości i przestrzeni mojej Kasi który w zalesionych partiach gór był do pokonania, po przejściu przez barierę kosodrzewiny stał się na tyle mocny, że dalsza droga okupiona była strachem i prawie płaczem.
Szlak z goła inny niż te na których dotychczas chodziliśmy wydawał się dla niej nie do przejścia - dodatkowo brak w tym dniu jakichkolwiek turystów na tej ścieżce dodatkowo go pogłębiał. Nie pomagały zapewnienia, że niebieski do Kuźnic to spacerowa ścieżka a widok z daleka wejścia na Czerwone Wierchy podsycał jej strach jeszcze bardziej. Dzielnie doszła do polany pod Giewontem (nie było mowy o wejściu na szczyt) gdzie pozwoliłem jej odpocząć a sam udałem się zdobyć Giewont - mój pierwszy Tatrzański szczyt. Szczęśliwie na polanie pod Giewontem było mnóstwo ludzi, również dzieci, co spowodowało iż moja Kasia uwierzyła w moje zapewnienia, że druga opcja wejścia na Giewont jest "łatwiejsza" i z zejściem na dół nie było problemu. Niestety po tych przeżyciach odpuściliśmy sobie Tatry na ładnych kilka lat
Wróciliśmy w 2010 r. też niejako przypadkiem. Planowane wakacje były w Bukowinie Tatrzańskiej na basenach termalnych. Jednakże (już teraz o tym wiemy) niemożliwe jest 7 dniowe wylegiwanie się w gorącej wodzie. Po 3 dniach nawet mojej żonie (tak dokładnie - w międzyczasie wzięliśmy ślub) zaczęło się nudzić. Ogromne było moje zdziwienie gdy pewnego dnia zaproponowała, że może pójdziemy na Giewont tym samym szlakiem co kiedyś. Na moje pytanie czy da rade odpowiedziała, że skoro raz dała to czemu nie ma się udać drugi. Więc poszliśmy. Nie było już strachu przed nieznanym i lęki nie dawały o sobie tak mocno znać, więc całość trasy przebiegła w naprawdę fajnej atmosferze. Oczywiście Kasia została na dole na polanie a ja po raz drugi dotknąłem krzyża.
Kolejny dzień również spędziliśmy w Tatrach. Ponieważ jeszcze Kasia chyba nie czuła się na siłach chodzić po tych górach i bała się nieznanego, postanowiliśmy wjechać i zjechać kolejką na Kasprowy Wierch. Na górze patrząc na mapę stwierdziliśmy że można by przejść się kawałek dalej i zdobyć Beskid - nasz pierwszy dwutysięcznik. Trasę widać jak na dłoni więc poszliśmy. Kasię trochę paraliżowały widoki (jednak było mimo wszystko o niebo lepiej niż pierwszym razem) ale udało się. Wracając patrzyliśmy na ludzi wchodzących na Kasprowy od Hali Gąsienicowej i Kasia stwierdziła że szlak nie wygląda tragicznie i powinna dać rade wejść. To bardzo mnie uradowało gdyż wiedziałem że kiedyś tam wrócę. Kolejnego dnia zaliczyliśmy jeszcze Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami gdzie było trochę strachu i w tym roku nasza przygoda się skończyła.
I stało się. Rok 2011 i propozycja Kasi, że może pojedziemy w tym roku w Tatry (czy się przełamała? - a może piękno Tatr powoduje że taka jest jej decyzja? - nieważne - dla mnie najważniejsze - wracam w Tatry :) ). Ponieważ nie było mnie kilka tygodni w domu nie wiedziałem, iż moja żona przygotowała się do wyjazdu perfekcyjnie. Kilkakrotnie przeczytała wszystkie informacje w Tatry.info.pl i dokładnie zaznaczyła szlaki na które może spróbować wejść i te, które w 100% odpadają. Jednak to co się stało przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Zdobyliśmy: całe Czerwone Wierchy zaczynając czerwonym szlakiem z Doliny Kościeliska a w Kuźnicach kończąc, zaliczyliśmy Dolinę 5 Stawów wchodząc zielonym od Doliny Roztoki i wracając czarnym + zielonym, Kasprowy Wierch wchodząc przez Halę Gąsienicową (niebieskim przez Boczań - ulubiona ścieżka Kasi) a wracając zielonym pod kolejką (oczywiście również Beskid przy okazji), całą Dolinę Kościeliską aż do Smerczyńskiego Stawu, oraz Dolinę Chochołowską do schroniska
Ostatniego dnia jednak zostałem zaskoczony totalnie- przeglądając szlaki stwierdziliśmy że spróbujemy wejść na Zadni Granat (przypuszczałem że z lękami Kasi raczej się nie uda ale co mi tam - najwyżej skończymy na Czarnym Stawie Gąsienicowym. Doszliśmy do Zmarzłego Stawu - moja kochana żona i tak była bardzo dzielna jednak same skały bez prawie żadnej roślinności zrobiły takie wrażenie że zdecydowaliśmy się naszą wycieczkę zakończyć właśnie na Zmarzłym Stawie.
Plany na przyszłość? - jeszcze jest parę szczytów do zdobycia w Tatrach Zachodnich i Wysokich. Ja ponieważ stale pracuję na wysokości i przepaście mi nie straszne, w przyszłym roku planuję z kilkoma znajomymi przejść szlak Zawrat - Kozi Wierch - Skrajny Granat czyli całą Orlą Perć. Oczywiście w lecie w idealnych warunkach pogodowych po przygotowaniach (częściej trzeba będzie w tym roku odwiedzać ściankę wspinaczkową w Bytomiu na Skarpie i utrzymać obecną kondycję, ale mam nadzieję że nic nie pokrzyżuje moich planów.)
A więc - Tatry c.d.n
Właściciel serwisu www.tatry.info.pl nie ponosi odpowiedzialności za treści prezentowane na tej stronie.
Wyłączną odpowiedzialność za prezentowane na tej stronie informacje ponoszą użytkownicy społeczności.